Jacek Tomczak Jacek Tomczak
499
BLOG

O stosunku do Lecha Kaczyńskiego - polemika z prof. Krasnodębski

Jacek Tomczak Jacek Tomczak Polityka Obserwuj notkę 15

10 kwietnia na łamach „Rzeczpospolitej” ukazał się niezwykle wyrazisty zarówno w swej wymowie, jak i stylistyce tekst profesora Zdzisława Krasnodębkiego(wystarczy przywołać choćby fragment, w którym autor zwraca się do wrogów tragicznie zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego: I wy miejcie odwagę, pozostańcie sobą. Już zaczęliście dzielić łupy i dobierać się do szaf. Zróbcie kolejne „Szkło kontaktowe”, wyśmiejcie tę śmierć, wypijcie małpki. Zaproście Palikota i Niesiołowskiego. Krzyczcie: „cham” i „dureń”, i „były prezydent Lech Kaczyński”. Wyśmiewajcie i drwijcie. Bądźcie sobą. Gardzę wami. Jestem dumny, że Go znałem”).

 Poza tym, że artykuł, o którym piszę zrobił na mnie spore wrażenie muszę zaznaczyć, że z wieloma tezami w nim postawionymi fundamentalnie się nie zgadzam.
Zasadniczo moje podejście do postaci Lecha Kaczyńskiego zasadza się na odrzuceniu tak stanowiska większości osób, w kręgu których się poruszam jak i tego, które artykułują środowiska związane z demoliberalnym mainstreamem.
Podejście pierwszych jest mi obce, bowiem do oceny całokształtu działalności człowieka stosują kryterium polegające na precyzyjnym zweryfikowaniu czy pasuje on do szeregu meandrów i niuansów ideologicznych wyznawanych przez nich samych. Wywiedzione z książek schematy (z pewną dozą sarkazmu wypadałoby zapytać, kiedy tak bardzo oderwą się od rzeczywistości, że również techniczne aspekty katastrofy samolotu zaczną traktować  przez odniesienia do filozofii…) nie pozwalają im przeto dostrzec pewnych uniwersalnych cech, które personifikował Lech Kaczyński, a do których niewątpliwie można zaliczyć szczery, autentyczny patriotyzm, dobry charakter i niekwestionowaną uczciwość. To, jak na prezydenta, którego rola w znacznej mierze redukuje się w przyjętym w Polsce systemie do funkcji reprezentacyjnych całkiem sporo.
W tym momencie wypadałoby przyznać rację Krasnodębskiemu, który oburza się na wrogów prezydenta przypominając, jak bardzo jego obraz kształtowany po śmierci różni się od przyklejanych mu za życia masek, jak niezmiernie nieuczciwe były media i politycy, którzy kiedyś wyśmiewali się z jego nazwiska, z wielką pompą podkreślali wpadki, obrażali w sposób niegodny, a teraz potrafią – o dziwo – odnaleźć fotografie i filmy, na których Kaczyński nawet dzięki wyrazowi twarzy i ciepłemu spojrzeniu jawi się jako dobry, pełen empatii człowiek (a jednocześnie jako człowiek, który zamiast walczyć z permanentnymi atakami stara się własną postawą udowodnić, że nie jest osobą rodem z konstruowanego na potrzeby propagandy wizerunku).
Ataki przeróżnych ekspozytur demoliberalnego mainstreamu brały się prawdopodobnie z odrzucania przez nie wszelkich mocniejszych tożsamości, które podmywają dominującą pozycję „postpolityki” w dyskursie.  Żarliwy patriotyzm i pamięć o bohaterach z przeszłości są dla nich „wywoływaniem upiorów” czy „budzeniem demonów świata, który przeminął” (nie wiem, czy takie określenia wyrażali oni kiedyś expressis verbis, ale ich retorykę właśnie do nich można sprowadzić; innymi słowy, wypominanie „Irasiad” czy traktowanie jako autorytetu bezdomnego Huberta to swego rodzaju parawan, mający na celu obnażenie słabości człowieka, którego odrzuca się z zupełnie innych powodów – by tą tezę udowodnić wystarczy przypomnieć dojmującą ciszę medialną po żałobnym i haniebnym pijaństwie prezydenta Kwaśniewskiego nad grobami polskich bohaterów).
Ja jestem przeciwny zarówno zamykaniu całokształtu działalności człowieka w jakichś, nawet najbardziej słusznych i ugruntowanych, ideologicznym formułkach oraz klamerkach, jak i „postpolityce”, która neguje tradycyjne pojmowanie polityki (choćby w kategoriach Carla Schmitta, traktującego opozycję wróg-przyjaciel jako naczelną zasadę polityczną), a pamięć o „Żołnierzach Wyklętych” chce zastąpić „ciepłą wodą w kranie” i „nową autostradą”, zatapiając się tym samym w bezdrożach bezideowego pragmatyzmu.  
Tyle o moim stosunku do krytyków Kaczyńskiego z obydwu środowisk (tego, z którym zazwyczaj się utożsamiam i tego, do którego stoję w integralnej opozycji). Po tym wstępnym naszkicowaniu „podziału ról”, z którym zapewne prof. Krasnodębski by się utożsamiał chciałbym dostrzec kilka jego tez, z którymi jest mi absolutnie nie po drodze.
Po pierwsze, Krasnodębski zarzuca krytykom i wrogom prezydenta, że po jego śmierci przeszli na diametralnie inne pozycje, w niektórych wymiarach wręcz go apoteozując.
Myli tym samym perspektywy nie rozumiejąc, że dominujące obecnie w mediach przedstawianie w pozytywnym świetle Lecha Kaczyńskiego opiera się zazwyczaj na wspominaniu, jakim był człowiekiem, a nie na wychwalaniu jego przekonań politycznych. Postrzeganie tych ostatnich wcale nie musiało u wrogów prezydenta ulec zmianie. I wydaje się, że trudno znaleźć jakąkolwiek deklarację któregokolwiek z nich, która tworzyłaby wrażenie, jakoby zmianie uległo.     
Powstaje pytanie jakiej reakcji na tragiczne zajścia w Smoleńsku oczekiwałby autor tekstu, z którym polemizuję. Czy wolałby widzieć przeciwników Kaczyńskiego, którzy nawet tuż po jego odejściu złośliwie go atakują? To chyba jedyna alternatywa dla tak potępianych przez Krasnodębskiego postaw.
Wydaje się, że przeniesienie punktu ciężkości na podkreślanie pozytywnych cech człowieka po jego śmierci jest czymś naturalnym, a już na pewno niezwykle często spotykanym na obszarze naszego kręgu kulturowego.
Po drugie, tworząc wizję wielkiego, jednolitego frontu osób dokuczających prezydentowi i – przy tym – wyzbytego jakichkolwiek cnót moralnych Krasnodębski być może ma rację, jednakże nie dostrzega, że wśród pozbawionych instynktu krytycznego zwolenników PiS-u, z którymi sam się utożsamia występują postawy analogiczne. Wystarczy wspomnieć stronę „Tusk Watch”, w której tworzenie zaangażowani są sfanatyzowani apologeci braci Kaczyńskich. Zarówno dominujący na niej poziom kultury (np. ankieta z pytaniem „dlaczego mniej niż połowa członków PO zagłosowała w prawyborach?” z najpopularniejszą odpowiedzią „mieli to w dupie”) jak i proponowane sposoby atakowania przeciwników politycznych (np. koszulki „Łazem! Z płemiełem”; czym to się różni od wypominania braciom Kaczyńskim niskiego wzrostu?!) zdają się potwierdzać tezę, że obóz bliski Krasnodębskiemu niczym się nie różni od tych, których atakuje, oczywiście – poza popieranym stronnictwem.  No i tego, że jest bardziej nieudolny, przez co nie może się przebić ze swoimi „racjami” tak jak „salon”.
Po trzecie, Krasnodębski – dowodząc, że antagoniści Lecha Kaczyńskiego wytworzyli „atmosferę nienawiści” – sam ekstrapoluje ich przekonania polityczne na cechy charakteru czy cnoty moralne, co do podtrzymywania tej atmosfery bardzo się przysługuje. O ile w przypadku znacznej części wrogów Krasnodębskiego atakowanie ich z takiej perspektywy można uznać za uzasadnione, o tyle w wypadku niektórych stygmatyzowanie jako „złych ludzi” tylko dlatego, że nie zgadzali się z określonymi poglądami stanowi lustrzane odbicie postępowania, które podobno się krytykuje. Krasnodębski przyłącza się do tego samego „teatru nienawiści”. Tak naprawdę deklaratywnie kwestionowany „język nienawiści” wcale mu nie przeszkadza, żałuje jedynie, że nie dotyka on przeciwników Kaczyńskich, a ich zwolenników.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka