Jacek Tomczak Jacek Tomczak
3512
BLOG

Nihilizm i zasady - o protestach ws. ACTA

Jacek Tomczak Jacek Tomczak Polityka Obserwuj notkę 0

 

Dominująca w dyskursie postpolityczna stagnacja, społeczny letarg odrzucający wszelką formę aktywizmu czy też zaangażowania w obronę spraw zarówno obywateli dotyczących, jak i tych mających jedynie pośredni wpływ na ich egzystencję jest rzeczą często podkreślaną przez komentatorów.
 
Nic dziwnego, że aktywizacja wielkich mas, które wyszły na ulice protestować przeciwko podpisaniu ACTA była szeroko omawiana. Jednocześnie nastąpiła daleko posunięta polaryzacja – w tym sporze trudno być „po środku”.
 
Powstaje pytanie, czy to sama umowa budzi takie emocje, czy też taka jest natura reakcji społecznych, że jeżeli ktoś reaguje to tylko, gdy mu na czymś zależy, a gdy mu na czymś zależy – siłą rzeczy musi mówić jasno, jednostronnie i donośnie.
 
Protest przeciwko podpisaniu ACTA zgromadził niewątpliwie grupy, które dzielą się według kryteriów innych niż partyjno-światopoglądowe. Zważywszy na to, ich motywacje nie pokrywają się ze sobą, a czasami są wręcz diametralnie różne. Stąd też pozwolę sobie dokonać pewnego ich wartościowania, obraz tego podziału znacznie upraszczając i nie oddając wszelkich kolorytów ideowych, składających się na omawianą motywację.
 
1/ Pierwsza grupa to rozmaici nihiliści, którzy – stosując kategorie ukute przez Isaiaha Berlina – wyznają „wolność pozytywną”, czyli „wolność do” (pojęcie refutowane przez wielu myślicieli jako nieścisłe – mowa tu bowiem raczej o „prawie” niż o „wolności”).
 
To wielce znamienne i oddające mentalność wielkiej części współczesnego polskiego społeczeństwa – rząd Tuska mógł przeforsować multum głupich ustaw, w interesie własnym a nie społecznym ograniczać wolność w różnych sferach społecznego funkcjonowania, jednakże do otwartego buntu różnych grup doszło dopiero, gdy wielu zorientowało się, że nie będzie mogło darmowo „ściągać pornoli”.
 
Oczywiście, wyjście tłumów na ulicę można tłumaczyć ich światopoglądem czy zamiłowaniem do zasad równości wobec prawa i Konstytucji, jednak ten czynnik zdaje się motywować jedynie ich część – poza tą częścią bądź ta motywacja stanowiła jedynie racjonalizację partykularnego dążenia do możliwości robienia wszystkiego, bo „tak mi się podoba” bądź też w ogóle nie odegrała żadnej roli.
 
W tym sensie znacznie bardziej „ideowy” wydawał się protest kibiców – tutaj przeważającą (a nie jedną z wielu) motywacją była obrona prawa do pewnego sposobu funkcjonowania, tożsamości, wartości, które mogą się podobać lub nie, budzić awersję bądź zachwyt, ale wykraczają poza wynikające z jakiegoś rodzaju permisywizmu przekonanie, że mogę słuchać darmowej muzyki, bo „ją lubię i tego chcę” (swoją drogą ciekawe czy ta część protestujących, o której piszę zgodziłaby się zrezygnować z zapłaty za artykuł, który napisała do jakiegoś periodyku, wynagrodzenia za pobieranie piosenki, która została nagrana w celach komercyjnych etc.?).
 
Hasła o „totalitaryzmie” czy „zamordyzmie” są nośne i doprawdy łatwiej nimi szermować niż zadać sobie trud przeczytania choćby opracowania na temat ACTA. Być może ludzie, którzy nie mieli szansy walczyć z autentycznym totalitaryzmem bardzo chcieliby uwierzyć, że właśnie w nim żyją i poczuć się jak herosi na froncie walki z odpryskami po hitleryzmie tudzież stalinizmie. A prawda jest taka, że choć – jak słusznie wskazują rozmaici komentatorzy – w ACTA można dopatrzyć się licznych kontrowersji, zaś sam fakt, iż to dokument forsowany przez instytucje demoliberalne i miłujący restrykcje „liberalny” rząd Platformy nakazuje zachować czujność (o tym później), to trudno – na podstawie zawartych tam przepisów – internautów inwigilować bądź też wprowadzać cenzurę (oczywiście, nawet wziąwszy pod uwagę, że nikt takich słów nie wyartykułuje expressis verbis). Przepisy są wymierzone raczej w osoby zajmujące się piractwem w celach handlowych, a nie dla potrzeb indywidualnych.
 
Skąd lewaccy nihiliści wywodzą swoje prawo do okradania twórców z – jak wskazują statystyki – 100 miliardów dolarów rocznie? Z chciejstwa. Ot, należy im się i tyle. Tak samo jak należą się zasiłki liczone w tysiącach złotych, emerytura najlepiej w kwiecie wieku, bezpłatny lekarz, a kto wie – może i nowe audi.
 
Analizując protesty przeciwko ACTA Michał Łuczewski – w skądinąd bardzo ciekawym tekście – wróżył protestującym sukces, gdyż spełniają trzy kryteria, do których nie przystawali choćby „Oburzeni”: mają powód – poczucie „nierzeczywistości” i naruszenia godności, mają cel – chcą powstrzymać wprowadzenie przepisów wynikających z ACTA i mają wroga – korporacje i rząd.
 
Owa „nierzeczywistość” to, wg socjologa, próba odebrania młodemu pokoleniu tego, co dla niego naturalne, w domyśle – prawa do nieskrępowanego korzystania np. z własności intelektualnej. Wśród licznych analogii między protestami „Solidarności” a sprzeciwem wrogów ACTA pojawia się także paralela między „nierzeczywistością”, przyjmującą postać rugowania religii a walką ze wspomnianym prawem (bo nie wątpię, że lewactwu nie chodzi o wolność słowa, ale o wyrażane w haśle „grab zgrabione” dążenie do wykorzystania „wielkich korporacji”, które – w świetle tej narracji – wykorzystują po stokroć bardziej).
 
Cóż, rzecz by można – jakie czasy taka walka. Batalia o prawo do wiary w Boga została zastąpiona walką o prawo do darmowego wchodzenia w posiadanie rzeczy, które nie dają nic innego poza zaspokojeniem, często wypływających z niskich pobudek, przyjemności. Działalność artystyczna jest dla lewaków warta tyle, co powietrze – wg nich za jedno i za drugie nie powinno się pobierać opłaty.
 
Paradoksem jest to, że ci ludzie występują przeciwko rządom Platformy. Ktoś skonstatował, że to dzieci Tuska zbuntowały się przeciw ojcowi. Lewicowo-liberalna (wywodzącego się ze środowiska „gdańskich liberałów”, jednocześnie zaangażowanego w rytualną walkę z „demonami polskiego patriotyzmu” – można by tu sięgnąć po kilka cytatów), dogmatyka po którą sięgał obecny premier dwie dekady temu nie była na pewno tak radykalna jak postulaty jego ideowych „synów”, ale to można zrzucić na karb przesunięcia dyskursu zdecydowanie na lewo. Tym niemniej nie będąc gospodarzem „salonów władzy” mógł sobie pozwolić na ideowość. Władza go – żadna nowość – zdegenerowała, sprawiając, że – jak większość polityków, którzy po nią sięgają – zaczął dążyć do poszerzenia jej zakresu i narzucania społeczeństwu, jak powinno żyć i co myśleć (standard demoliberalnej inżynierii społecznej czasów współczesnych).
 
Jeszcze jedna kwestia, dotycząca wątpliwości niezwiązanych z lewicowymi motywacjami omawianego buntu.
 
Jakkolwiek uważam rząd Tuska za rząd tematów zastępczych, który prezentuje z jednej strony nijakość, bierność i nieróbstwo, zaś z drugiej – nieudolność, szkodliwość i opresyjność, byłbym sceptyczny wobec tak charakterystycznego dla dzisiejszej sceny politycznej instynktownego występowania przeciwko komuś tylko dlatego, że jest z danej formacji lub nazywa się tak a nie inaczej. Postawa kibica, który zawsze kocha jednych i zawsze nienawidzi drugich to nie jest dobry sposób partycypacji w debacie publicznej. Pamiętajmy – liczą się sprawy, nie ludzie. Jeśli już decydujemy się protestować – bądźmy przeciwko Tuskowi, bo podpisał ACTA, a nie przeciwko ACTA, bo podpisał je Tusk. To tylko tak nawiasem, bo nie wątpię, że spora część protestujących motywuje się ideą, a nie aspektem personalnym, a przeciwko Tuskowi są zazwyczaj, bo po prostu Tusk zazwyczaj podejmuje błędne decyzje.
 
2/ Wielu protestujących (z którymi warto się utożsamiać) kieruje się ideą, nie zaś pragmatycznym „ciągnięciem w swoją stronę postaw czerwonego”, jako rzecze poeta.
 
Jednym z jaskrawo widocznych objawów różnicy między myśleniem pogłębionym a płytkim jest w obrębie dyskursu to czy własne mniemania i sympatie chcemy czynić częścią porządku prawnego – czy jeśli coś nam się podoba, to chcemy do tego dopuścić; czy jeśli coś nam się nie podoba, to chcemy tego zakazać. Zwulgaryzowana logika zawarta w stwierdzeniach typu „jaram trawkę, więc ją zalegalizujcie”, „palenie jest szkodliwe, więc zakażcie palenia” czy – analogicznie – „chcę ściągać darmową muzykę, więc jestem za darmowym ściąganiem darmowej muzyki” zdaje się do inteligentnego człowieka po stokroć mniej przemawiać niż wizje nie nakazujące całemu społeczeństwu znosić własnych zamiłowań, hobby czy upodobań bądź też zakazywać tego, co nam się nie podoba.
 
Dlatego też – przykładowo – można uważać filmy porno za ohydne, ale jednocześnie nie dążyć do wprowadzenia prawnego zakazu ich ściągania – w imię zasad, a nie prywatnych upodobań. Zawsze bowiem rodzi się pytanie – czy jeśli ktoś zakaże ludziom ściągać filmy porno, to za jakiś czas nie posunie się krok dalej i nie będzie zakazywał oglądania czegoś dużo mniej kontrowersyjnego? Istotą tej kwestii jest to, że nawet jeśli trzymanie się zasad nieraz prowadzi do uwidocznienia się zjawisk będących ich całkowitym zaprzeczeniem, to jednocześnie stanowią one swego rodzaju blokadę przed arbitralnym narzucaniem sposobu postępowania zależnie od sytuacji.
 
Pamiętajmy, że ACTA są wytworem ideologii nie mającej podstaw, by rościć sobie prawo do „niezależności” czy „obiektywizmu”, a demoliberałowie nie od dziś przejawiają silne tendencje do zawierania w systemach prawnych elementów głoszonej przez siebie doktryny, oczywiście ponad głowami obywateli i całkowicie wbrew demokratycznym procedurom, które werbalnie wynoszą pod niebiosa. Głosy licznej grupy fachowców przeciw niektórym przepisom dokumentu każą zachować ostrożność, a już niepokojem napawa fakt, że umowa jest określana jako nieprecyzyjna, toteż pozostawiająca olbrzymią swobodę interpretacji i nadinterpretacji.
 
Sama procedura wprowadzania ACTA, przeprowadzona bez konsultacji społecznych, ponad głowami obywateli, została rozpoczęta na długo przed jakimikolwiek publicznymi depeszami. Innymi słowy, całkowicie zignorowano tych, których postanowienia miały dotyczyć. A już szczytem obłudy był moment, w którym łaskawie nam panujący zadeklarowali, że – wskutek protestów społecznych – są gotowi uzgodnić pewną liberalizację przepisów. Nie zrobili tego jednak w trakcie bardzo długich, tajnych negocjacji. O czym to wszystko świadczy?
 
Deklaratywnie demokratyczny rząd lubuje się w pomijaniu wszelkich procedur, preferując decydowanie w elitarnym gronie „możnych tego świata”. Lojalność wobec nich ma zdecydowany prymat nad lojalnością wobec polskiego społeczeństwa, w tym również własnych wyborców. Czemu bowiem rząd już wcześniej nie dogadał się w sprawie owej liberalizacji? Czemu nie działał w interesie własnego społeczeństwa? Czemu potrzebny był strach przed utratą poparcia, by zacząć choć w minimalnym stopniu wyrażać racje tych, których się reprezentuje?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka