Jacek Tomczak Jacek Tomczak
613
BLOG

Powstanie Warszawskie - czy było warto?

Jacek Tomczak Jacek Tomczak Kultura Obserwuj notkę 7

Zimny, racjonalny osąd w ocenie wydarzeń historycznych, czy politycznych jest czymś, czym zapewne zawsze chciałoby kierować się wielu komentatorów, publicystów czy historyków. Zwłaszcza tych, którzy w jakiś sposób utożsamiają się z myślą konserwatywną, powstałą przecież w opozycji do spuścizny rewolucji francuskiej i szeroko rozumianej myśli wywrotowej.

Jednak przy okazji kolejnych rocznic wybuchu Powstania Warszawskiego wielu spośród nich daje się ponieść emocjom. Wielu spośród nich dopuszcza do siebie myśl, iż decyzja o wybuchu Powstania była błędem, jednocześnie nie mogąc zdobyć się na wyrazy potępienia dla tych, którzy ten błąd popełnili.

Częstokroć wręcz bije z nich duma, wywołana własną niekonsekwencją, tj. krytyką romantyzmu, bogoojczyźnianego mistycyzmu, czy przenoszenia pewnych mickiewiczowskich wizji na grunt polityczny, połączona z silnym związaniem z tradycją Powstania Warszawskiego.

Dla konsekwentnego politycznego realisty podobna postawa jest niezwykle łatwym obiektem krytyki. Jako warszawiak, emocjonalnie związany z młodzieżą, która 64 lata temu podjęła walkę ze złem krwawego totalitaryzmu zapewne nie jestem właściwą osobą, mogącą pisać o Powstaniu Warszawskim. Jednakże, wobec faktu, iż Powstanie Warszawskie należy do historii stosunkowo niedawnej, historii, z którą bezpośredni związek czuje mnóstwo wciąż żyjących ludzi, powstaje pytanie, czy takie właściwe osoby, mogące w oderwaniu od politycznych idei, czy historycznych wspomnień, w ogóle istnieją.

Mimo iż mój stosunek do tradycji Powstania Warszawskiego jest taki, jak go powyżej nakreśliłem, postaram się samą decyzję o jego wybuchu zracjonalizować. Uczynię tak jednak, ponieważ uważam, że powszechna fascynacja tradycją Powstania Warszawskiego jest mimo wszystko zanadto skażona podejściem irracjonalnym. Że w odpowiedzi na argument o mieście, po którym pozostały gruzy, o tysiącach zabitych zbyt często apologeci Powstania wspominają idyllicznie obrazy młodych, idących do walki chłopców, zamiast przynajmniej spróbować podjąć dyskusję na gruncie racjonalnych argumentów. Uczynię tak, choć nie wiem, czy racjonalizowanie czegoś, co postrzegam czysto emocjonalnie jest posunięciem właściwym.

Z pewnością obraz Powstania Warszawskiego to nie widok uśmiechniętych młodych chłopców, z chęcią stających do walki. Jednak Powstanie Warszawskie to też nie zbrodnia, za którą należałoby sądzić jego przywódców. Słowem – Powstanie Warszawskie wymyka się schematom, w które chcieliby je wpleść dyskutujący ze sobą od lat szeroko rozumiani "niepodległościowcy" (tj. zwolennicy walki zbrojnej, myślący o szybkim rozprawieniu się z wrogiem, zaś każdą – nawet będącą elementem wyrafinowanego planu politycznego i przynoszącą określone profity – współpracę z nim traktujący, jako zbrodnię), czy "realiści" (tj. zwolennicy tworzenia koniunktury politycznej, ewolucyjnego zmierzania do poprawy sytuacji, wg własnych deklaracji – myślący nie o świecie rodem z marzeń, lecz o świecie, który realnie da się wywalczyć).

Negatywne skutki Powstania Warszawskiego były podobne do skutków wielu podobnych walk z nieporównywalnie silniejszym wrogiem, tj. oznaczały ogromne straty w ludności i zamianę sporej części miasta w ruinę. Zapewne zdawkowe streszczenie negatywnych efektów tej walki, które zawarłem w powyższym zdaniu wielu "realistom" wyda się niesprawiedliwie rehabilitującym dowódców Powstania uproszczeniem. Trudno.

Ja nie chciałbym w tym tekście rozwodzić się nad "AK-owskimi zbrodniarzami,którzy narazili na niemal pewną śmierć tysiące łatwowiernych młodych ludzi" (opinia części przeciwników Powstania), podobnie, jak nie chciałbym delektować się opowieściami o młodzieży szczęśliwej, że może podjąć walkę z okupantem, zadowolonej, iż ma okazję poświęcić się i oddać życie dla Ojczyzny(opinia części zwolenników Powstania). Zarówno jedna, jak i druga postawa byłaby sprowadzaniem dyskusji do obrzucania się inwektywami. Czymś na wzór walki "zaplutych karłów reakcji" z "komunistycznymi propagandystami" (według określeń stron sporu).

Powstanie Warszawskie z pewnością było swoistą demonstracją siły przed ZSRR. W jakiś sposób powstrzymaliśmy czerwonoarmistów przed marszem na Zachód, w jakiś sposób pokazaliśmy się też, jako naród niepokorny, który nie przyjmie bez walki narzuconej władzy. Jan Nowak-Jeziorański stwierdził wprost, że być może dzięki tej walce Polska nie stała się 17 republiką radziecką, a jedynie krajem satelickim.

Wywołanie Powstania Warszawskiego było też zapewne skutkiem naturalnego odruchu rewanżu za wszystkie upokorzenia, morderstwa i obozy, czyli stworzone przez Niemców piekło na ziemi. Wszelka zimna, zdroworozsądkowa ocena staje się pustą retoryką przy tej w gruncie rzeczy bardzo ludzkiej reakcji. Uważam ponadto, iż należy wykazać zrozumienie dla kierownictwa AK, które mogło się spodziewać nie tylko pretensji i krytycznych uwag, ale też żalu wobec samego siebie, w przypadku, gdyby Powstanie wywołała inna organizacja, nie zaś właśnie Armia Krajowa.

Ciekawy wywód, napisany z okazji którejś kolejnej rocznicy wybuchu walk, który ostatnio czytałem dowodził, iż o ile decyzję o wywołaniu Powstania przez AK można uznać przy określonym podejściu za irracjonalną, to decyzja Niemców, by tyle wysiłku poświęcić na tłumienie tegoż Powstania, w sytuacji, gdy przegrywali oni na wszystkich frontach, była zupełnie irracjonalna.

Zastanawiając się nad rzeczywistością po zakończeniu Powstania należy zadać pytanie, na ile ten długotrwały i niezłomny opór był inspiracją dla wszelkich antykomunistycznych działań opozycji demokratycznej za czasów PRL. Na ile dał siłę do podjęcia prowadzonej z początku w duchu nieco donkichoterskim, lecz później – przynoszącej efekty walki z sowieckim okupantem?

Wreszcie, racjonalizując Powstanie i odpowiadając na zarzuty jego przeciwników, atakujących zazwyczaj przywódców tej walki muszę zapytać: czy nawet jeśli przyjmiemy, że dowódcy popełnili błąd, umniejsza to cokolwiek zasługi młodych ludzi, którzy podlegając ich rozkazom, szli walczyć z okupantem? Czy mam przejść obojętnie obok pomnika Małego Powstańca, bo podlegał on błędnym rozkazom? Czy nie powinienem iść w wolnym czasie pod pomnik Powstańców, bo podjęta przez nich walka była niesłuszna?
Wychodząc z pewnych założeń ideologicznych, niektórzy ludzie wrzucają do jednego worka wszystkie powstania. Tymczasem różnica między sensem walki w 1830, czy 1863 roku, a w roku 1944 wydaje mi się zasadnicza.

Uczestnicy Powstania Warszawskiego, w przeciwieństwie do powstańców listopadowych i styczniowych stanęli przed wyborem: zginąć w walce lub zginąć bez walki, od przystawionego do skroni karabinu lub w wyniku rozstrzelania. O ile, w moim przekonaniu, walkę zbrojną w XIX wieku należy uznać za błąd, o tyle, w przypadku Powstania Warszawskiego nie byłbym już taki pewien. Zasadne wydaje się postawienie pytanie, czy Niemcy, działający według zasady "albo totalne zwycięstwo albo totalna klęska" również, gdyby Powstanie nie wybuchło, nie zamieniliby stolicy Polski w ruiny.

Dyskusja między zwolennikami politycznego realizmu, uznających za wzór margrabiego Wielopolskiego, a „niepodległościowcami” jest intrygująca. Pytanie, czy lepiej zakorzeniać swoje idee na nieprzychylnym gruncie, czy lepiej niezłomnie ten grunt podkopywać brzmi interesująco. Argument, że rozrzucenie 30 ulotek, by na10 lat pójść siedzieć jest czynem bezsensownym(z jednej strony), czy pogląd, że każda współpraca, nawet, by „przemycać” swe idee (jak choćby Piasecki) jest zdradą brzmią ciekawie. Tak, jak i debata, czy lepiej tworzyć międzynarodową koniunkturę i w długotrwały, lecz bezkrwawy sposób dochodzić do niepodległości, czy też podjąć walkę powstańczą, mogącą doprowadzić do uzyskania szybkich profitów, lecz wykrwawiającą naród i dającą wątpliwe nadzieje na powodzenie.

Jednak różnica między nami, a Powstańcami jest taka, że my debatujemy, zaś oni stanęli  przed realnymi problemami, którym musieli natychmiast sprostać. Przed decyzjami, które życie kazało im podjąć. I przed możliwością utraty tego życia. Czy więc możemy chłodno, beznamiętnie krytycznie oceniać ich posunięcia? Nie chcę używać górnolotnych sformułowań o naszym „moralnym prawie” lub jego braku. Pytam tylko, czy powinniśmy.
Wiem, że to pytanie nieco emocjonalne, nieco nierzeczowe. Lecz tak właśnie na to patrzę...

I nawet jeśli we wspominaniu Powstańców jest nutka romantyzmu, to pytam, czy, nawet jeśli przyjmiemy (z czym się zresztą zgodzę), że myślenie romantyczne uprawianiu polityki nie służy, to nie warto samym tylko duchem romantycznym nieco nasycić rzeczywistość, w której toczy się bezustanna gonitwa za przyszłością?


A propo's Powstania - polecam tekst Jacka Trznadla - "Powstanie o ukrytym celu"


 


PS - Jeśli chodzi o współcześnie nagrywaną muzykę o tematyce powstańczej - polecam utwory Lao Che z płyty "Powstanie Warszawskie" -

"Godzina W"


"Przebicie do Śródmieścia"

"Stare Miasto"

Warto też posłuchać poniższej piosenki -

"63"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura